
Dzięki tej niewielkiej konstrukcji tym razem bez trudu udało nam się rozbuchać piecyk do ponad 900 stopni Celsjusza. O wiele łatwiejsze było też utrzymanie temperatury.

Temperatura przez chwilę osiągnęła nawet 930 stopni, musieliśmy jednak ją szybko obniżyć, żeby nie spalić szkliwa, które było niskotemperaturowe. Myślimy, że gdyby była taka potrzeba, to bez trudu udało by się nam osiągnąć około 1100 stopni Celcjusza.

A tak wyglądało w środku:

Rezultaty tego wypału ze szkliwem w takim piecyku wyglądają następująco:

Prawidłowo i idealnie pod względem technologicznym wyszedł jedynie motylek, reszta naczyń ma purchle, bąble i pęknięcia. Wydaje nam się, że było to spowodowane nierównomiernym rozkładem temperatury w piecu. Na szczęście dzieciaki były zadowolone, a garnuszki mimo pryszczy nie pozbawione są uroku, o czym świadczy fakt, że zanim przyjechaliśmy zrobić zdjęcie, większość naczyń była już u swoich autorów. Musimy przyznać, że my też jesteśmy zadowoleni z nowo nabytych doświadczeń. Obydwa wypały były dla nas wspaniałą przygodą.